Ivo Vedral, kiedyś asystent Warlikowskiego przy najlepszych spektaklach z TR, sięgnął po skandalizującą sztukę Władimira Sorokina. Ten wodewil w pięciu aktach trwa nieco ponad godzinę i ma formę scenicznego listu. Masza Rosenthal, żydowska emigrantka z ZSRR, koresponduje ze swoją przyjaciółką, która właśnie wyszła z łagru po czterech latach odsiadki za heroinę. Na scenie mówią i działają jednak dwie dziewczyny. To zarazem Masza, która pisze, i Marina czytająca list. Albo zdublowana Masza, która przygląda się samej sobie opowiadającej historię swej niewiarygodnej kariery europejskiej zakończonej małżeństwem z bawarskim milionerem.

Reklama

Fenomenalnie zestawiona para amantek – Magdalena Stam i Anna Ludwicka – gra mieszanką niewinności i wyuzdania. Prężą ciała w dyskotekowych ciuchach i ludowych strojach. Podrygują w takt przeboju „Das Modell” grupy Kraftwerk, rozsypują wiadra narkotykowego proszku. Kuszą i przerażają absolutnym immoralizmem. Ale czy radziecka dziewczyna w ogóle zna takie słowo? Kontrapunktem dla tego ekspansywnego duetu jest Günter von Nebeldorf Roberta Manii, delikatny, zakompleksiony, cudacznie nieporadny. Już nie przedstawiciel rasy panów a mężczyzna kundel, zawstydzona znajda chwytająca łapczywie każdy nowy element nieznanego świata. W kapitalnej scenie tęsknoty za krajem Masza uczy Güntera i jego posthitlerowskich lokajów pić wódkę z zakąszaniem i bez. Zmusza ich do zdefiniowania smaku korniszonów, bez których nie ma naprawdę rosyjskiego picia z bólu i nostalgii. Sorokin przeprowadza swoich bohaterów przez korytarze pełne obelżywych paradoksów. Co wyjdzie z szalonego seksu rosyjskiej żydówki i nordyckiego albinosa, syna esesmana oprawcy? Przecież kurwa emigrantka zadaje się z masochistą impotentem. I jest tak, jakby sam towarzysz Stalin kopulował z Adolfem Hitlerem. Konfrontacja Wschodu i Zachodu w oczach Sorokina to zderzenie puszczalskiego i dotkniętego amnezją syberyjskiego szczepu z dekadenckim, pełnym traum i win starym światem. Bo dla Maszy jest tylko „teraz”. Jej dupa i nogi. Dla jej nieszczęśliwego kochanka Güntera wprost przeciwnie. Żyje przeszłością swego ojca, który zabijał Żydów. Nie ma ciał, chciałby, żeby go nie było. Stąd impotencja, masochizm, obsesje polegające na skupowaniu żydowskich artefaktów.

„Podróż poślubna” to chwilami czysta farsa, chwilami kpina z progresywnego teatru, zgrywa z historią w tle, zabawa popkulturowymi kliszami. Reżyser dokłada do duetu Masza i Masza kolejne postaci jak karty z rękawa. Wulgaryzmy aktorów z Jeleniej Góry są tak soczyste, że stają się nieomal kalamburami. Jakby na karuzeli kręcą się tu wartości i pragnienia, historia i teraźniejszość. Polityczna poprawność przegrywa z anarchizmem ideowym. Vedral nie zmienia obscenicznego wodewilu w traktat historiozoficzny, ale idąc za Sorokinem stawia na lekkość narracji, która porywa widza, każe mu śmiać się z rzeczy moralnie niewygodnych. W finale wręcz przygniata. Bo nie da się wymazać przeszłości. Po rozsupłaniu jednego cholernego węzła, znajdujemy kolejny. Konsumpcja miłości i konsumpcja historii podkreśla tezę znienawidzonego przez putinowską Rosję Sorokina: „My Rosjanie nikogo nie uratujemy na tym zgniłym Zachodzie. Owszem, nasza metoda istnienia jest dobra, lepsza od waszej, ale przydatna tylko na chwilę, krótkodystansowa. Bez pamięci, odkupienia nie da się jednak nic zrobić. Jaka szkoda!”

„Podróż poślubna”

Władimir Sorokin

Reklama

reż. Iwo Vedral

Teatr im. Norwida w Jeleniej Górze

Pokaz na festiwalu Demoludy w Olsztynie