Honoré de Balzac
„Nieznane arcydzieło”, (Chef d’oeuvre inconnu. Gambara), przekład Julian Rogoziński, W.A.B., 29,90 PLN
Ocena: 6/6
_____________________________________________________________________________
Tytuł tego szczupłego objętościowo wydawnictwa (120 stron) mógłby posłużyć za jego recenzję. Oba opowiadania to utwory wybitne, a zarazem – przynajmniej ostatnio – źle obecne w świadomości czytelników. No bo kto dziś czyta Balzaka? W warszawskich antykwariatach pojedyncze tomy „Komedii ludzkiej” można kupić już po pięć złotych za sztukę, mimo że nie były wznawiane od lat. Chwała oficynie W.A.B., że posiłkując się pomysłem „The New York Timesa”, w ramach serii nowy kanon, zdecydowała się przypomnieć dwa balzakiana, które jeszcze długo po śmierci autora rozpalały wyobraźnię czytelników.
Tak było jeszcze przed wojną. Bodaj żaden inny utwór Balzaka nie wzbudził tylu domysłów, co wydane po raz pierwszy w 1831 roku „Nieznane arcydzieło”. Fama głosiła, że autor „Fizjologii małżeństwa” napisał je pod wpływem rozmów z Eugene’em Delacroix. Ponoć Paul Cezanne płakał, czytając to opowiadanie. Potem ogłosił w paryskich salonach, że to on jest Frenhoferem, sportretowanym przez pisarza genialnym XVIII-wiecznym malarzem, nierozumianym przez odbiorców, pracującym w nieskończoność nad jednym obrazem. Pod wrażeniem lektury był także Pablo Picasso, który stworzył cykl ilustracji do „Nieznanego arcydzieła”. W swoich szkicach pochylali się nad nim również tak światopoglądowo różni od Balzaka Józef Czapski i Maurice Merleau-Ponty.
Przeczytałem „Nieznane arcydzieło” po raz drugi po dwudziestu latach przerwy i obiema rękami podpisuję się pod zachwytami wspomnianych koryfeuszy kultury. Drugie opowiadanie, „Gambara” (pierwodruk w 1839), robi równie mocne wrażenie – dobrze, że utwory zostały wydane łącznie. Balzak napisał fabularyzowaną rozprawę o istocie sztuki, rozłożoną na dwa głosy – w pierwszym przypadku rzecz dotyczy malarstwa, w drugim muzyki. W obu utworach gościmy w paryskich pracowniach artystów pochłoniętych obsesją stworzenia dzieła doskonałego, podporządkowujących sztuce całe życie i natrafiających na mur niezrozumienia. Frenhofer w niemalże erotycznym uniesieniu maluje postać kobiety, w której bez reszty się zakochuje. Włoski kompozytor Gambara składa na ołtarzu twórczości wielbiącą go samarytańskim wręcz uczuciem piękną żonę, żeby napisać operę o Mahomecie.
„Widzę melodię, która mnie woła, zbliża się i tańczy przede mną, naga i drżąca niby piękna dziewczyna, co prosi kochanka, aby oddał jej schowane szaty. Do widzenia, muszę teraz odziać moją kochankę, zostawiam więc panu moją żonę” – mówi Gambara arystokracie zakochanemu w jego połowicy. W figurze majętnego absztyfikanta Balzak zawarł nie tylko ponadczasowy portret playboya. Hrabia Marcosini jest upostaciowaniem odbiorcy-mecenasa, który artysty i jego sztuki potrzebuje tylko doraźnie. Balzakowską dylogię można czytać dwojako. Jako opowieść o autentycznym wizjonerze, którego nowatorskich poszukiwań świat nie jest w stanie zrozumieć (tak odbierała ten utwór XX-wieczna awangarda) albo o grafomanie i twórcy wypalonym. Obie interpretacje są uprawnione. „Nieznane arcydzieło” jest wyjątkowe także z innego powodu. Oba opowiadania – w świetnym przekładzie Juliana Rogozińskiego – odznaczają się kunsztowną kompozycją (zwróćcie uwagę, jak w „Gambarze” niezauważalnie główny bohater staje się postacią epizodyczną). Opisy malarstwa i muzyki należą tu do najbardziej niezwykłych, jakie zdarzyło mi się czytać. Większość współczesnych prozaików może się od Balzaka uczyć.