Irena i Jurek Morawscy to najbardziej szczerzy ludzie na świecie. Jeśli tylko powiedziałem, że smakuje mi u nich jakiś włoski ser, już go miałem zapakowany do domu. Jeśli zachwyciłem się lampą na stole, po kolacji ją dostawałem. Pamiętam, jak zasmucili się, że nie zrobiłem prawa jazdy. +Bo mamy – mówiła Irena – taki fajny samochód, który miał być dla ciebie…+. I wszystko to bez ostentacji, z czystego uczucia. (…) Pisząc to, piję na cześć dzisiaj zmarłej Ireny białe wino. Byłaby zachwycona, że akurat jedyne, które mam w lodówce to białe morawskie - czytamy we wpisie Mariusza Szczygła.

Reklama

W marcu 1990 roku poznała nas Hanna Krall i zakochałem się w Irenie Morawskiej od pierwszego wejrzenia - napisał Szczygieł. - Pracowaliśmy w pierwszym składzie działu reportażu "Gazety Wyborczej" (Ostałowska, Tochman, Hugo-Bader, Górecki, Górny…) - dodał.

Jak wspominał: - Przywoziła "z terenu" (tak lubiła mówić) historie o upadku fabryki czy kataklizmie we wsi, a my czekaliśmy na nie jak na jakieś zagraniczne słodycze. Pisała tak, że pobudzała nasze zmysły. "Ostatnio Henryka Dziczek poczuła się jak zbędny kredens" – takim zdaniem zaczynał się jeden z jej tekstów. Przez jakiś czas było w naszym dziale zdaniem kultowym.

Przytoczył również słowa Małgorzaty Szejnert, która napisała: "Reportaże Ireny Morawskiej zaświadczają o tym, że ma ona słuch absolutny. Rzadko się zdarza, by reporter tak wyraźnie przenosił nas w świat opisywany. Reporter o słuchu absolutnym dzieli się nim z nami. Czytelnicy jego tekstów, przynajmniej przez jakiś czas, lepiej słyszą i widzą".

Reklama

Fascynowało nas zawsze, co Morawska nowego usłyszała. Ukułem anegdotę, że jeśli Irena jedzie do księgowej, oskarżonej o manko w upadającym pegeerze, to okaże się, że oskarżona nazywa się Zofia Strata. Jeśli ma pisać o chłopie, który znalazł milion na drodze – na pewno nazywa się Marian Radosny. To się przydarzało tylko Irenie - napisał Mariusz Szczygieł.

Jak przypomniał, w 1999 roku Irena Morawska odeszła z "Gazety Wyborczej" i razem z mężem Jerzym Morawskim realizowała seriale dokumentalne dla telewizji, m.in. "Serce z węgla" i głośną "Balladę o lekkim zabarwieniu erotycznym". "Autentyczność tych dokumentów brała się na pewno z tego, że Irena nawiązywała rewelacyjny kontakt ze swoimi bohaterami" - podkreślił Szczygieł.

Irena Morawska urodziła się 14 czerwca 1954 roku w Ciechanowie. Ukończyła technikum gastronomiczne. Po studiach w Akademii Wychowania Fizycznego pracowała jako nauczycielka WF. Pracę dziennikarską rozpoczęła w latach 80. na łamach czasopisma "Nowa Wieś". Od roku 1990 do 1999 była związana z "Gazetą Wyborczą". Zajmowała się głównie tematyką społeczną.

Reklama

Od 2000 roku wraz z mężem Jerzym Morawskim tworzyła filmy i seriale dokumentalne. Najpopularniejsze z nich to m.in. "Ballada o lekkim zabarwieniu erotycznym", "Czekając na sobotę", "Serce w węgla" i "Czas wojowników". Była autorką scenariusza do popularnej telenoweli dokumentalnej "Chłopaki do wzięcia". Pisała też reportaże prasowe - "Jak Emilię z Kalabrii od złej pani wykradłam" jej autorstwa uznawany jest za jeden z najważniejszych reportaży lat 90.

Za swoją pracę Morawska otrzymała wiele nagród i wyróżnień. Była m.in. laureatką nagrody "Rzeczpospolitej" im. Dariusza Fikusa, nagrody "Złoty nurt" oraz Dyplomu Honorowego na Festiwalu Mediów