Odgrywane i odśpiewywane na deskach eleganckich, repertuarowych teatrów sceny przestępczej dintojry czy ballady podwórkowe były wyrwane z kontekstu i brzmiały fałszywie. Twórcy Sceny Lubelskiej 30/32 uniknęli tej pułapki.

Niezwykłe jest już samo miejsce. Siedziba teatru mieści się na Kamionku, jednym z najbardziej zaniedbanych rejonów Warszawy, w kompleksie starych czynszówek z oficynami i podwórkiem-studnią koło Dworca Wschodniego. Przed wojną było tu schronisko dla bezdomnych i fabryka obuwia, a w czasach PRL szwalnia. Dziś to najbardziej malownicza kolonia artystyczna w Warszawie.

Działa tu słynne Studium Teatralne Piotra Borowskiego, pracownie plastyczne oraz drukarnia, której dziełem są książki mieszkającej niedaleko Doroty Masłowskiej. Kolorytu dopełniają kwaterujący w budynku polscy Romowie i jadłodajnia Caritasu. Żeby usłyszeć gwarę warszawską, wystarczy wyjść na spacer - Kamionek i pobliski Grochów niewiele ucierpiały w czasie wojny, a niektórzy mieszkańcy pamiętają jeszcze czasy prezydenta Stefana Starzyńskiego.

To właśnie świadectwa rdzennych warszawiaków - muzyków, tancerzy, pieśniarzy, którzy bawili się na dechach, tradycyjnych potańcówkach, organizowanych jeszcze w latach 70. - obok m.in. prac Bronisława Wieczorkiewicza, felietonów Stefana "Wiecha" Wiecheckiego, prozy Stanisława Grzesiuka i nagrań Staśka Wielanka, są kanwą najnowszego spektaklu Sceny Lubelskiej 30/32 (nazwa jest jednocześnie adresem teatru).

Południowo-praski musical osnuty jest na legendzie Czarnej Mańki, bohaterki słynnej andrusowskiej ballady, femme fatale warszawskiego półświatka, królowej Czerniakowa i Powiśla, o którą "niejeden zakrwawił się nóż".

Rzecz dzieje się w czasie szalonej potańcówki w knajpie, przerywanej występami cyrkowców (świetna rola animującego lalki Adama Widura) i scenkami obyczajowymi z życia szemranej ferajny. Mamy tu sceny porachunków, rozstrzygane zgodnie z zasadami złodziejskiego honoru, krojenie frajera, którego zwabiła do speluny jedna z dziewczynek i rozgrywany w zwolnionym tempie pojedynek na noże.

Lejtmotywem są rozterki życiowe Mańki, zakochanej się w herszcie doliniarzy, czyli kieszonkowców (dolina to w warszawskiej gwarze przestępczej kieszeń), zakończone tak samo tragicznie jak w legendzie. O losach pięknej ulicznicy dowiadujemy się także z ballad śpiewanych przy akompaniamencie kapeli Czarne Motyle. Żeńskie trio gra na oryginalnych instrumentach, używanych przez przedwojennych muzyków (harmonia, skrzypce, mandolina, baraban) oraz pile do drewna. Fakt, że niektórzy młodzi artyści mają problemy z emisją głosu, nie razi. Wręcz przeciwnie, w końcu to spowita w oparach taniego tytoniu i wódki szemrana knajpa, a nie opera.

Wybrylantynowani aktorzy w kaszkietach i ich wyfiokowane partnerki tańczą w rytm przedwojennych szlagierów, polek, walców, fokstrotów, tang i sztajerek. W finale zapraszają publiczność do wspólnej zabawy. Okazuje się, że na 70 metrach kwadratowych, w zapuszczonej kamienicy, skromnej scenografii (stare krzesła, stoliki, podest dla orkiestry i obrazek z fragmentem warszawskiej ulicy w prześwicie za sceną), można stworzyć widowisko porażające szczerością i zaangażowaniem.

Jeżeli zobaczycie afisz anonsujący "Czarna Mańkę" Sceny Lubelskiej 30/32, to wydajcie ostatnie pieniądze i idźcie na ten spektakl. Najbliższa okazja już w piątek.


"Czarna Mańka. Królowa przedmieścia", reż. Dariusz Kunowski, oprawa choreograficzna i taniec Piotr Zgorzelisk, Scena Lubelska 30/32 w Warszawie, premiera 25 marca


















Reklama